Ryan Makena
Przez wieki zwolennicy większej władzy państwowej twierdzili, że współczesne suwerenne państwa są jak rodziny.
Wartość tej strategii jest jasna: większość ludzi postrzega rodzinę jako coś niezbędnego i naturalnego. Nawet w obecnych czasach powszechnych rozwodów i samotnych rodziców, idea „rodziny” (różnie definiowana) pozostaje niezmiennie popularna. Dlatego dla polityka, który chce zwiększyć postrzeganą legitymizację państwa, sensowna jest próba wykazania, że rodzina jest analogiczna do państwa – że państwo jest rodzajem rodziny.
Porównanie to może niektórym wydawać się wiarygodne. Jednak każde poważne spojrzenie na metody stosowane do rządzenia rodzinami ujawnia, że te dwie instytucje są całkowicie odmienne.
Ponieważ rodzina od dawna uważana jest zarówno za naturalną, jak i popularną, budowniczowie państwa nie byli w stanie oprzeć się próbom wykorzystania rodziny do budowania swoich politycznych i ideologicznych programów. Próby te sięgają niektórych z najwcześniejszych teoretyków suwerennego państwa i absolutyzmu, takich jak Jean Bodin, który opisał rodzinę jako „prawdziwy obraz Commonweal”. Absolutystyczny król Anglii Jakub I oświadczył w 1609 roku, że „królowie są porównywani do ojców rodziny, ponieważ król jest prawdziwym parens patriae, politycznym ojcem swojego ludu”.
Thomas Hobbes, który różnił się z Bodinem w kwestii idealnej formy państwa, zastosował jednak podobną strategię powoływania się na starożytny i fundamentalny charakter rodziny jako autorytarnej władzy państwowej. Według Hobbesa: „początkiem wszelkiego panowania wśród ludzi była rodzina. W których, po pierwsze, ojciec rodziny zgodnie z prawem natury był absolutnym panem swojej żony i dzieci”.
Co więcej, w wyobrażonym przez Hobbesa stanie natury rodziny rządzone są przede wszystkim przemocą i strachem. Ojcowie sprawują „władzę absolutną”, aby zapewnić swoim dzieciom życie lub śmierć. Dla Hobbesa to strach dziecka przed egzekucją z rąk ojca utrzymuje porządek. W tym ujęciu rodzina jest zatem formą „podboju” dzieci, a Hobbes deklaruje, że rodzina jest „małą monarchią”.
Późniejsi francuscy obrońcy państwa absolutystycznego argumentowali w podobny sposób. Próbując wykazać, że monarchowie są nietykalni, Louis de Bonald zaczął od argumentu, że rozwody w rodzinach są niedopuszczalne. Następnie z kolei zastosował te same zasady do monarchy, będącego rodzajem „ojca”, od którego ludność nigdy nie może się rozwieść.
Widzimy zatem, jak teoretycy propaństwowi mogą wykorzystywać ideę rodziny na dwa sposoby. Pierwszym z nich jest ucieczka od zakładanej historycznej legitymizacji i dobroczynności państwa. W końcu, jeśli rodzina jest akceptowana jako dobra dla społeczeństwa, musimy dojść do wniosku, że państwo – które jest po prostu wielką rodziną – jest również dobre dla społeczeństwa.
Drugim sposobem, w jaki ci teoretycy wykorzystują rodzinę, jest stworzenie karykatury rodziny, która odzwierciedla formę i funkcję samego państwa. Oznacza to, że kiedy ludzie tacy jak Hobbes i Bodin odwołują się do ideału rodziny, przywołują wątpliwą wersję rodziny, która jest sztywno hierarchiczna i autorytarna. W tej wyobrażonej rodzinie rolą ojca jest wydawanie rozkazów, a rolą wszystkich innych jest potulne posłuszeństwo. Oczywiście można zauważyć, jak ten uproszczony obraz rodziny jest atrakcyjny dla tych, którzy starają się promować większą władzę monopolistycznego państwa.
Współczesne sentymentalne apele do narodowej „rodziny”
Współczesna wrażliwość sprawiła, że twierdzenie, iż idealna rodzina jest rodziną autorytarną stało się niepopularne. Nie oznacza to jednak, że zwolennicy zwiększenia władzy państwowej nie widzą wartości w wykorzystywaniu wizerunku rodziny w propagandzie państwowej.
Alexey Tikhomirov zauważył, że sowiecki reżim opierał się na analogii państwo-rodzina i jak „elementarne struktury pokrewieństwa wzmacniały legitymizację rządów komunistycznych”. To nie przypadek, że sowieccy propagandyści nazywali Stalina „ojcem narodów”.
Amerykańscy zwolennicy reżimu stosują podobne strategie. Na przykład w swoim orędziu o stanie państwa z 2015 roku Barack Obama stwierdził: „Moi drodzy Amerykanie, my… jesteśmy silną, zwartą rodziną”. W tym samym tygodniu gubernator Nowego Jorku Andrew Cuomo stwierdził: „Musimy być rodziną Nowego Jorku, która odczuwa wzajemny ból”.
Tę samą tendencyjność widzimy dziś w używaniu terminów takich jak „rozwód narodowy”, tak jakby ustrój znany jako „Stany Zjednoczone” był pewnego rodzaju jednostką rodzinną. Powinniśmy zatem dojść do wniosku, że rozbicie Stanów Zjednoczonych na niektóre z ich części składowych jest równoznaczne z rozbiciem kochającej się – choć niespokojnej – rodziny.
Te retoryczne ozdobniki są stosowane w celu promowania przesłania, że wszyscy członkowie tych fałszywych „rodzin” są w jakiś sposób odpowiedzialni za wszystkich innych członków w sposób podobny do prawdziwej rodziny. Oczywiście w praktyce ta odpowiedzialność „wobec innych” oznacza tak naprawdę odpowiedzialność wobec państwa.
Dlaczego państwo w niczym nie przypomina rodziny
Analogia państwo-rodzina zawodzi jednak na wiele sposobów. Władza państwowa jest trwała i biurokratyczna, podczas gdy władza rodzicielska – czyli „ojcowska” – jest tymczasowa i osobista.
W państwach władza korporacyjna państwa trwa w nieskończoność nad wszystkimi podmiotami, niezależnie od wieku i możliwości ekonomicznych podmiotu. Stawanie się dorosłym lub zarabianie na życie nie zwalnia żadnego człowieka z obowiązku płacenia podatków, poddawania się poborowi do wojska lub w inny sposób przestrzegania wszystkich praw państwowych. W przeciwieństwie do tego, w rodzinie uważa się za normę, że dziecko podlega władzy rodzicielskiej tylko tymczasowo.
Co więcej, zakłada się, że dorosłe dzieci na stałe opuszczą „domenę” rodzica i założą nową rodzinę lub gospodarstwo domowe, nad którym dorosłe dziecko będzie nową władzą rodzicielską.
Gdyby rodziny były naprawdę miniaturowymi państwami, jak sugerowali Bodin i Hobbes, władza rodzica nie byłaby w ten sposób tymczasowa. John Locke, w przeciwieństwie do Hobbesa, uznał, że władza państwowa i ojcowska są „doskonale odrębne i oddzielone” i uznał wysoce ograniczoną naturę władzy rodzicielskiej. Locke pisze, że wraz z wiekiem dziecka „imperium ojca przestaje istnieć i nie może on odtąd dysponować wolnością swojego syna w większym stopniu niż jakikolwiek inny człowiek: a musi to być dalekie od absolutnej lub wieczystej jurysdykcji, z której człowiek może się wycofać, mając licencję od boskiej władzy, aby opuścić ojca i matkę i związać się ze swą żoną”.
Osobisty charakter władzy rodzicielskiej ilustruje również, jak daleko model rodziny odbiega od modelu państwowego. Podczas gdy państwa zatrudniają szereg biurokratycznych instytucji przymusu – więzienia, wojsko i personel regulacyjny – w celu nadzorowania, regulowania i „dyscyplinowania” swoich poddanych, niewielu rodziców ma do dyspozycji takie narzędzia.
Rzeczywiście, słabość pozycji rodzica w realizacji wyobrażonej przez Hobbesa „władzy absolutnej” została dostrzeżona przez wielu krytyków Hobbesa. Jak zauważyła Rita Koganzon, Hobbes wymienia szereg karzących lub okrutnych działań, które ojcowie mogą – według Hobbesa – słusznie wykonywać nad swoimi dziećmi w stanie natury: „sprzedać je [w] niewolę innym… zastawić jako zakładników… zabić za bunt”. Jednak ojcu – który sprawuje jedynie osobiste rządy – może być łatwiej to powiedzieć niż zrobić. Koganzon zauważa, że Hobbes „postępuje tak, jakby sam strach przed śmiercią z rąk ojca był wystarczający, by utrzymać dzieci w ryzach. … Ale w bliższych i słabiej strzeżonych kwaterach prywatnego domu, gdzie mężczyzna ma przewagę liczebną nad swoimi dziećmi i gdzie nie stoi za nim wspólnota, która mogłaby egzekwować jego wyroki, ojciec może okazać się znacznie mniej skutecznym katem niż cywilny suweren”.
Co więcej, Hobbes zdaje się ignorować fakt, że okres, w którym mężczyzna może z łatwością obezwładnić jedno lub więcej dzieci – a także z łatwością zatriumfować siłą nad sprzeciwem żony – jest naprawdę ulotny. Gdy dzieci wkraczają w dorosłość, ojcowie mają tendencję do zmniejszania swojej sprawności fizycznej. Ojciec, który rządzi żelazną ręką, może wkrótce znaleźć się na łasce dzieci, które mogą teraz swobodnie decydować o losie swojego słabego i starzejącego się ojca.
Po raz kolejny napotykamy ogromne trudności w pogodzeniu tych realiów zarządzania rodziną z władzą państwową. Co więcej, jeśli Hobbes ma rację, trudno zrozumieć, dlaczego ktokolwiek miałby w ogóle zawracać sobie głowę wychowywaniem dzieci. Albo, jak ujmuje to Konganzon, „Hobbes nie oferuje racjonalizacji utrzymywania dzieci w naturze, głównie dlatego, że decyzja ta wydaje się irracjonalna”. W hobbesowskim modelu wydaje się, że „racjonalna” osoba porzuciłaby lub sprzedała swoje noworodki na rzecz dorosłych niewolników, którzy mogliby natychmiast wykonywać pracę o wartości ekonomicznej.
Locke, w przeciwieństwie do Hobbesa, przynajmniej próbuje podać powód, dla którego rodzice wychowują dzieci. Pogląd Locke’a na naturę jest znacznie bardziej humanitarny i sugeruje, że rodzice w większości przypadków chętnie wychowują dzieci z naturalnego pragnienia zachowania potomstwa. Co więcej, dla Locke’a oczekiwania, że dziecko podda się dyscyplinie rodzica, są uzależnione od tego, czy rodzic zapewnia dziecku opiekę i edukację. Rodzic, który jedynie tworzy dziecko w sensie biologicznym, nie rości sobie prawa do władzy rodzicielskiej.
Ale nawet wszystkie te wysiłki w opiece nad małymi dziećmi nie mogą zmusić tych dzieci do „uhonorowania” swoich rodziców na różne sposoby. Według Locke’a, ten moralny obowiązek „jest bardzo daleki od dawania rodzicom władzy rozkazywania swoim dzieciom lub władzy stanowienia praw i rozporządzania, jak im się podoba, ich życiem lub wolnościami”.
W tym wszystkim możemy dostrzec wiele fundamentalnych różnic między państwami a rodzinami. Biurokratyczna machina państwowego przymusu jest nieobecna w życiu rodzinnym. Co więcej, wszelkie narzędzia, których rodzice mogą użyć do fizycznej dominacji nad swoimi dziećmi, są tymczasowe i prawdopodobnie okażą się niewystarczające do samodzielnego utrzymania porządku. W przeciwieństwie do tego, obserwujemy różne rodzaje „dyscypliny” stosowanej przez państwa wobec swoich „dzieci”. Uważa się za całkiem normalne, że państwa wymierzają swoim poddanym niekończący się wachlarz kar, grzywien i wyroków więzienia, aż do śmierci włącznie.
W przeciwieństwie do tego – przynajmniej w chrześcijaństwie – rodzic, który zabija swoje dziecko jako karę za „bunt” lub inną formę nieposłuszeństwa, jest ogólnie uważany za potwornego. Gdyby rodziny funkcjonowały jak państwa, dzieci na zawsze podlegałyby kaprysom rodziców i nawet ich śmierć nie uwolniłaby ich od tych obowiązków. Gdyby rodziny były jak państwa, nowi „rodzice” byliby sprowadzani w celu utrwalenia przymusowych rządów odchodzących rodziców nad dziećmi. Żadne dziecko w tym scenariuszu nie oczekiwałoby opuszczenia domu i założenia własnej rodziny. Gdyby rodziny były jak państwa, jedyną „ucieczką” byłby rodzaj emigracji, w której dziecko opuszcza jedno gospodarstwo domowe tylko po to, by zostać poddanym rządom nowych rodziców w innym gospodarstwie domowym.
Oczywiście nie tak funkcjonują rodziny. Jednak idea rodziny jako „modelu” państwa przetrwała jako sposób na zwiększenie wsparcia dla państw i ich przedstawicieli.
Lew Rockwell.com
! X 2024